Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla niego tem, że go niepoczciwie, nielitościwie wyzyskano.
Teraz już jednak lękał się, zamykał usta, wstrzymywał się i nie oddawał odrazu, ale to go czyniło nieszczęśliwym.
Tak zbiedzonego, stęsknionego człowieka proszę sobie wyobrazić w położeniu tem, gdy mu los nastręczył sierotkę z twarzy niezmiernie wnuczkę przypominającą. Zabobonny wskutek cierpienia, powiedział sobie, że to Bóg się nad nim zlitował.
Nawykły przez całe życie do obracania się w towarzystwie i między ludźmi ogładzonymi wychowaniem, niewidując innych dzieci nawet, jak salonowe laleczki, pomimo nagłego rozkochania się w swej sierocie, był nieprzyjemnie jakoś uderzony szorstką nieugłaskaną naturą Justysi.
Zaczynał się już lękać, ale dziecię miało dar ten, że się dobrocią i łagodnością dawało pokierować chętnie, a panna Jolanta miała doświadczenie i miłość dla dzieci.
Pierwsze więc objawy metamorfozy dzikiego stworzonka następowały po sobie dosyć szybko. Justka, rozmarzona, znajdowała się jakby w raju. Wieczorem po pacierzu przychodziła do starej Marty, która się do niej przywiązała prędko, i ze łzami w oczach pytała jej:
— Matusiu moja dobra? powiedz ty mnie? czyż