Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zamęczała się sierota, bo miała dobrą wolę, ale z dniem każdym wymagania rosły, nie było im końca. Pocichu ostrożnie, raz poskarżyła się Franaszkowi, stęknęła — ale stary, uprzedzony zapewne przez żonę, odparł sentencyonalnie, że niema gorszej rzeczy dla młodych nad próżnowanie.
Trafiło się nareszcie, że, powróciwszy zła z miasta, Franaszkowa zastała Justkę nad elementarzem i rzuciła go w piec, bo jej kołnierzyki i mankietki nie były odprasowane.
Sierotka zaczynała myśleć o sobie; widziała, że Franaszkowie dla niej nic się nie starali znaleźć, nie szukali, i mowy nawet o tem nie było. Do Julisi się zgłosić nie miała sposobu, poradzić się nie było z kim. Popłakiwała znowu.
Całą jej pociechą bywało tylko, gdy jejmość, która na starą kucharkę w zakupach się spuścić nie mogła, posyłała ją na miasto; naówczas mogła odetchnąć, popatrzeć, spocząć jakąś chwilę swobodniej. Trafiało się to dosyć często.
Jednego dnia, powracając rano z targu za Żelazną Bramą, zatrzymała się trochę Justka w Saskim Ogrodzie. Ranek był bardzo piękny, chorzy pili wody, przechadzając się, życie jakieś szczęśliwsze, jaśniejsze uśmiechało się tu sierocie. Dzieci i dziewczątka jej wieku, które tu spotyka-