Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziwną minkę przybrawszy, Justyna poważnie bardzo i ceremonialnie, zamiast odpowiedzi — dygnęła mu.
Zboku stał nieśmiały a ulubiony jej professor Dobek. Zwróciła się do niego, jakgdyby z Leonem rozmowę za wyczerpaną uważała.
— Professorze, zdobyłżeś co czasu wakacyi? Masz jaką nową roślinę?
Dobkowi się oczy zaśmiały.
— A? pani — rzekł — ludzie już tak szperali po wszystkich kątach, szukali i spisywali, że nam, późno przychodzącym, pozostały tylko szczątki po nich i niedogryzki.
Co było w naszej florze pięknego, okazałego, wszystko to spisano, wyrysowano, zaregestrowano. My musimy maluteczkie, niepostrzeżone mchy i porosty przez mikroskopy studyować, a gdy kto z nas odkryje nową pleśń nienazwaną i nieuklassyfikowaną, musi się i tem zaspokoić.
— A znalazłeś pan chociaż pleśń? — zapytała Justyna.
— Kilka — odparł z widoczną radością professor. — Drżę tylko, że gdy ja tu je mam za moje zdobycze, może już któś je przedemną wpisał i odkradł owoc pracy.
Justynka słuchała go z zajęciem: Zygmuś, który professora lubił, stał przy nim; Dobek zaczął żywo opowiadać o swych poszukiwaniach, o roz-