Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

możnaby pójść do króla, oskarżyć, kazać go ująć, a jemu ją odebrać.
— Któż zaręczy, że król uwierzy, gdy on tu ma swoich, co mu pomagają, i kto zaręczy, że w pierwszéj chwili przez zemstę nowéj się zbrodni nie dopuści na niéj i dziecku? Trzeba więc iść ostrożnie.
— A dla czegoż jéj choć nie powiecie, żeście żywi? zapytała Sulzerowa, bo to się aż w głowie przewraca.
— Nie możnaż jéj tego nagle zwiastować, dodał Wereszczaka, boć i wielka radość niebezpieczną bywa, ale właśnie do tego idziemy.
— Przedewszystkiém wyrwę ją ztamtąd!
— Tam ci nikogo nie ma oprócz Liny Holzerowéj, byle jejmość iść chciała, a ludzi kilku, to ją weźmiecie łatwo.
Zamyśliła się wszakże Magda.
— A no, nie, odezwała się potrząsając głową, inaczéj to zrobić należy. Musimy z gospodynią mówić; kobieta nie zła, tylko chciwa. Kupić ją trzeba.
— Zapłacimy, zawołał Piotr, zapłacimy, co zechce.
— Mam iść dzisiaj? spytała kobieta.
— Jak tylko waćpani uznasz, że można, dodał mąż, śpieszyć musimy, aby jéj oszczędzić cierpienia.
— No dobrze, spuście się na mnie, szepnęła, ja obmyślę, co trzeba, panowie przygotujcie, co do was należy, nie stracimy chwili. Naprzód — nie ma co kłamać, rzekła po namyśle, trzeba ją przygotować