Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ot — baba baby nie zdradzi, rzekła, co mam taić, posłuchaj. Lat temu nie wiele, jak to się jeszcze trzpiotało po świecie, a znajomości miało więcéj, niż potrzeba, bywał tu Polaczek, łotrzyna, który koło mnie latał. No, znaliśmy się. Służył w naszém wojsku. Potem go gdzieś licho poniosło i długo nie było. Naraz zjawia mi się, poznałam go wnet, choć dużo postarzał. Mówi mi, żonaty jestem, ale nieszczęśliwy, żona moja niespełna rozumu, w głowie jéj się poplątało. Przybyliśmy do doktorów, nie ma jéj gdzie bezpiecznie i na ustroniu pomieścić. Czybyś się jejmość nie podjęła? zapłacę dobrze. — Czemuż nie, dom cichy, wygodny, dozór będzie pilny, zgodziłam się i kazał żony strzedz, jak oka w głowie, aby jéj nikt nie widział, a ciągle mi plótł, że obłąkana. Zważ moja dobrodziejko, ja po polsku nie umiem, a ona po niemiecku ni słowa. Strach mnie zrazu brał, szalona! myślę sobie, jak zacznie mi historye wyprawiać. Gdzież tam! spokojniuteńka, tylko płacze a płacze, dziecko uczy i modli się, ale od niéj nic się dowiedzieć nie mogę, a posądzam, iż tu jakaś musi być nikczemność, jakaś podłość i ucisk; płaci dobrze, ale biednéj kobiety łzy...
Holzerowa zakręciła się.
— Chciałabym wiedziéć czysto i jasno, co to jest, że kłamie, tom pewna! Po cóż tę kobietę zamyka? Sprowadziłam Lizkę, żeby z dziecka co po francuzku dobyła, a no, idzie nie sporo.
Magda słuchała, dziwiąc się, że jéj tak szczęśliwie