Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! to ci nie winszuję! rzekł kasztelan, cóż poczniesz? którędy myślisz się wcisnąć. Dawniéj było łatwiéj, przez Fleminga, przez Cosel, przez Bielińskich, przez Lubomirskich, ale teraz... Gdyby Orzelska pamięć miała, ale to teraz strasznie w dumę urosło.
Machnął znowu ręką.
— Cóż ty myślisz?
— Ja jeszcze dopiero wącham, odparł Wereszczaka, ani wiem, jak się dostanę do dworu, ale audyencyę sobie u króla wyrobić muszę, a potém będę sobie rady dawał, jak umiem.
— A znasz że ty choć młodego Brühla? spytał kasztelan.
— Nie znam.
— To źle! to źle! — ale dobrze żeśmy się z sobą spotkali, przecież to my starzy przyjaciele i nieraześmy polowywali. Pamiętasz ty tego wilka! ha! ha! Tu oni jeszcze jelenie mają!
Westchnął Niemira.
— Ale niech ich tam z ich jeleniami, dużo téż rogów u nich i nie jelenich, jabym rad ztąd co najprędzéj do mojéj baby powrócić, czy wyrobię sobie wyższe krzesło czy nie, już mi to wszystko jedno, bylebym do barszczu powrócił. Strasznie mi ciężko, ale, słuchaj Wojski, ja ci może pomogę, zapoznam z Brühlem, wyrobię posłuchanie. Używaj mnie, jako chcesz.
Wojski uścisnął poczciwego kasztelana, przyszła