Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nikt z nich już na łowy nie zwracał uwagi. Napędzono rogacza ogromnego na króla, który go trafnym strzałem powalił i trąby zaraz odezwały się na znak zwycięztwa. Kilka innych strzałów padło daléj nad łąką. Polowanie było nader szczęśliwe i pomnożyło ten zbiór szacowny rogów olbrzymich, który zdobi pałac Moritzburgski.
Niemira ściskał to dłoń Wojskiego, to Piotra, którego twarzy schorzałéj przypatrywał się z rodzajem przerażenia i ciekawości nieopisanéj.
Szmer dał się słyszéć. Król wracał, wszyscy stanęli szeregiem. Piotr i Wojski i kasztelan razem. August zbliżył się do pierwszego z nich, stanął, wyciągnął doń rękę i rzekł po francuzku:
— Szczęśliwy to dzień, gdy się panującemu uda dopełnić sprawiedliwości, dzień Tytusowy, — zawdzięczam go panu.
A po chwili dodał:
— Wierz mi pan, iż nie łatwy jest wymiar tego, co każdemu słusznie należy, lecz gdy prawda dojdzie uszów naszych, posłuszni jesteśmy posłannictwu, zleconemu od Boga, z rozkoszą. Sprawiedliwość wymierzoną została i nic na świecie powstrzymać jéj nie jest w stanie.
To mówiąc, z promienistą twarzą, król minął ich i poszedł daléj.
Trzéj nasi panowie, czując się wolnemi, po oddaniu pokłonu i podzięki téj, która sama dzieła tego