Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wchodzącego do sali chmurnego gospodarza, sędzia powitał swoim uśmiechem bezmyślnym.
Lala me, kochasiu — otóż i my! otóż i my!
Panny patrzały, uśmiechając się.
— Znaleźliście mnie państwo w bardzo smutnéj alternacie — rzekł rotmistrz — idę wprost od najlepszego sługi mojego, który w oczach mych skonał.
— Skonał! proszę! Lala me! zawołał sędzia, zakładając ręce na żołądku; ooo! skonał! Otóż masz! i wszystko popsuł! Hm! Cóż? lala me, wszyscyśmy śmiertelni, rotmistrzu kochany, cóż począć? Każ dać kieliszek, wypijemy za jego duszę — i pojedziemy.
Panny kręciły głowami szepcząc, kawalerowie ruszali ramionami. Sędzia wzdychał.
— Zawsze, lala me, jak Chmielewski powiada, w Athenach co minuta ktoś na świecie umiera i rodzi się. — Cóż — lala me, na to poradzić? Tak Pan Bóg ustroił — to darmo. Ale za jego duszę, kieliszek się należy, zawsze sprawę każdą zapić trzeba, to darmo.
Wino przyniesiono, usiedli wszyscy — panny z przekąsem spytały o panią — powiedział im rotmistrz, że chora. Najstarsza poczęła się wdzięczyć, lecz oczy odwrócił.
Na złość więc wzięła sobie jednego z kawalerów i poszła z nim chichotać do kątka. Sędzia sapał, czekając na kielich, który po przejażdzce pożądliwie chwycił w ręce.
— Więc — lala me, rzekł, na zdrowie — chcia-