Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podskarbic siedział, ale tknięty paraliżem i bez mowy. Oczy miał obrócone w słup, połowa twarzy nie poruszała się wcale, pół ciała było bez władzy, Bronisz spostrzegł i krzyknął o ratunek. Ludzie się natychmiast zbiegli, konnego wyprawiono w czwał po lekarza. Nadeszła pani Łowczyna, cały dwór, i natychmiast dobyto, co było flaszek, kordiałów, smarowań w apteczce podróżnej. Wszystkie te środki jednak okazały się bezskutecznemi... Przybyły w pół godziny Lafonteine i Ertel natychmiast krew obficie puścić kazali i chorego na łóżko przenieśli. Uderzenie było wprawdzie bardzo silne, lecz życiu na ten raz jeszcze nie zdawało się zagrażać, można się nawet spodziewać było, że mowę i władzę zwolna odzyskać potrafi.
Wypadek ten niespodziany, którego przyczyny Bronisz przed nikim wyjawić nie potrzebował, powstrzymał naturalnie wykonanie wszystkich projektów ex-wojewodzinej i wyjazd jej do wód. Musiała czekać wyzdrowienia męża.
Część mieszkania odstąpiwszy dla niego, gdyż chory przenoszonym być nie mógł w tym stanie, w jakim się znajdował, część jeszcze oddała Janowi, którego przy sobie mieć chciała koniecznie.






Powrót do zdrowia pana podskarbica był bardzo powolny, a nawet z wracającą mową i władzą, przy osłabieniu jego niebezpiecznem było o przedmiot draźliwy w rozmowie zaczepić. Sam wreszcie chory zażądał widzieć się z żoną i prosił, aby się Łowczyna, przybyła z nią, oddaliła.
— Pozwolisz mi kilka słów powiedzieć w bardzo ważnym przedmiocie — odezwał się obłąkanemi oczyma