Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ładowa pieczara.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z któréj ta woń wzlatuje, nié ma ranka, żeby mi zieloność zlana rosą nie wyrwała ciężkiego westchnienia za lasami memi, co się tam stroją nie dla mnie, ale cierpię i pracuję i żyję.
— A! to co innego, ty masz przybrane dziécię, które ci staje za przyszłość, masz wdowę, masz nad nią opiekę, masz cel jakiś, a ja?
Ty masz daleko więcéj, bo cały széroki Boży świat przed sobą, i młodość w dodatku...
Juljusz spuścił głowę na piersi, uśmiechnął się, ale znać było że słowa te nie zasiały się w jego duszy, odbite od niéj upadły marnie. Postrzegł to starzec i westchnął.
— Dopóki tu będziesz we Lwowie, — rzekł przerywając milczenie — przychodź codzień wieczorem na tę ławkę samotną, spotkamy się tu z sobą, przyprowadzę ci czasem Stasia, będziesz w nim miał pociechę i rozrywkę, we mnie powiernika i doradzcę...
— Dziękuję ci, dziękuję, — obojętnie rzekł Juljusz sciskając podaną rękę dłonią bez czucia — ja z sercem własném walczyć nie umiem, czuję że ono mnie wkrótce pokona... którego dnia nie znajdziesz mnie tutaj, nie pytaj się