Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 03.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi patrzyła na równinę. Groby... wszędzie groby! Wspomnienie Julka usuwało się już na drugi plan w jej pamięci. Nie wskrzesi go, choćby całe morze łez wylała.
Widok tych pól śmierci budził w niej tylko myśli o żywych. Rozglądała się na wszystkie strony, podtrzymując obu rękoma suknię, którą wiatr miotał.
René stał u stóp wzgórka. Kilkakrotnie spojrzała na niego, przenosząc wzrok z mogił na męża, jak gdyby odnajdując jakiś związek pomiędzy nim a tymi zmarłymi... I on również narażał życie w podobnych walkach!
— I ty, mój biedulku — ciągnęła dalej głośno — mógłbyś także leżeć pod kopczykiem ziemi i drewnianym krzyżem, jak tylu nieszczęśliwych...
Podporucznik uśmiechnął się melancholijnie... Tak było.
— Pójdź tutaj — rzekła Cziczi nakazująco. — Chcę ci coś posiedzieć.
A gdy stanął tuż przy niej, zarzuciła mu ręce na szyję, przytuliła go do ukrytych pąków piersi, tchnących wonią życia i miłości, całowała go namiętnie w same usta, niepomna już na brata, nie widząc tych dwojga starych, którzy tam niżej płakali, wzywając śmierci, a fałdy jej sukni na wiatr puszczone uwydatniały wspaniałe kształty jej kibici, kryjącej w sobie zadatek nowego istnienia.


KONIEC