Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słowami Margarity. Nie chciała być „jego“ jak tyle innych, potrzebowała przekonać się, że miłość ta będzie trwać wiecznie. To był jej pierwszy upadek i pragnęła, aby był ostatni. Ach! Jej nieskazitelna dotychczas opinja! Strach przed tem, co mogą powiedzieć ludzie... I oboje cofnęli się w przeszłość wiośnianej młodości; kochali się ufną i naiwną miłością piętnastu lat, nieznaną im dotychczas. Juljan wprost z dzieciństwa wpadł w rozkosze wyuzdania, jednym haustem połknąwszy wszystkie uświadomienia życiowe. Ona chciała wyjść za mąż, jak przeważnie chcą inne panny, żeby zdobyć stanowisko i swobodę mężatki; zaś względem swego męża czuła jedynie jakąś nieokreśloną wdzięczność.
— Kończymy na tem, od czego zaczynają inni — mówił Desnoyers. Miłość ich przybrała wszelkie kształty miłości głębokiej, wierzącej i pospolitej. Rozczulali się z sentymentalizmem romansu przy uścisku ręki lub zamianie pocałunku na ogrodowej ławce o szarej godzinie. On przechowywał pukiel włosów Margarity, aczkolwiek wątpił w jego autentyczność podejrzewając mętnie, że mógł być również jednym z dodatków, jakie narzucała moda. Ona opuszczała głowę na jego ramię, tuliła się do niego, jakgdyby zdając się na jego łaskę i niełaskę, ale zawsze na otwartem powietrzu. Ile razy Juljan próbował większych poufałości w głębi karety, bogdanka odpychała go silnie. Szczególna dwulicowość cechowała jej postępki. Codzień z rana budziła się przygotowana do ostatecznego ustępstwa. Ale skoro tylko ujrzała go przy sobie, wnet po-