Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ziemskiego, pewnej sławy, malarza. Pracownia i jej przyległości były zupełnie wystarczające dla początkującego adepta sztuki; ale mistrz umarł i Desnoyers skorzystał z dobrej sposobności, jaką mu nastręczyli spadkobiercy, by zakupić hurtem wszystkie meble i obrazy
Donja Luiza zachodziła codziennie do pracowni, jak troskliwa matka, która dba o wygody syna, by mu się lepiej pracowało. Własnoręcznie, zdjąwszy rękawiczki opróżniała popielniczki z bronzu, pełne niedopałków cygar i strzepywała z mebli i dywanów pozostałości z fajek. Goście Julka, rozczochrani młodzieńcy, rozprawiający o rzeczach, których ona zrozumieć nie mogła, byli dość nieoględni w postępowaniu... A co gorsza, spotykała tam kobiety bardzo niedostatecznie ubrane; syn zaś przyjmował ją z wyrazem niezadowolenia. Czy mama nie pozwoli mu pracować w spokoju? I biedna kobieta, wychodząc co dzień z domu w stronę ulicy de la Pompe, zatrzymywała się w pół drogi i szła do kościoła świętego Honorjusza d'Eylau.
Ojciec okazywał się rozsądniejszym. Człowiek w jego wieku nie mógł pospolitować się wśród towarzyszy młodego artysty. Po paru miesiącach Juljan tygodniami całemi nie przychodził spać do domu rodziców. Wreszcie przeniósł się na dobre do pracowni, wpadając tylko czasem na chwilę na Avenue Victor Hugo, by rodzina mogła się przekonać, że jednakowoż istnieje ten zatracony Julek. Desnoyers zachodził kiedy niekiedy zrana na ulicę de la Pompe, by rozpytać odźwierną. Była dziesiąta i artysta spał jeszcze. Gdy