Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w nich zgoła nowe talenty. Niektóre nawet pisywały wiersze po francusku. I Desnoyers wpadał w złość z przerażenia, gdy wieczorami Cziczi dawała ujście swym poglądom, zaczerpniętym z książek, z własnych obserwacji, a także z dociekań prowadzonych na wspólną rękę z przjaciółkami i krystalizujących się w mniej więcej takich aforyzmach: „Życie jest życiem, i trzeba umieć je przeżyć“, albo: „Wyjdę tylko za takiego, który mi się spodoba, bez względu na to, kim będzie“.
Te zmartwienia ojca były niczem w porównania z temi, jakie mu sprawiał syn. Ach! ten syn! Julek, już cały Juljan, po przybyciu do Paryża zmienił kierunek swych dążeń. Już nie myśli o inżynierji, zostanie malarzem. Don Marceli sprzeciwiał się z początku więcej ze zdziwienia, niż dla innych powodów, wreszcie ustąpił. Niech będzie malarstwo! Najważniejsza rzecz, żeby miał przecież jakiś zawód, Desnoyers uważał bogactwo i posiadanie wogóle za rzeczy święte, ale poczytywał jako niegodnych ich dobrodziejstw, tych, którzy nie pracowali Przypomniał też sobie swoje własne lata kamieniarstwa. Kto wie; może te same zdolności, które stłumiła bieda odezwały się w jego potomku. A jeżeli zostanie wielkim malarzem ten chłopiec żywy jak iskra, który dotąd wahał się i niemal lękał wyboru drogi życia?
Uległ też wszystkim zachciankom Juljana który od pierwszych poczynań w sztuce rysunku i kolorytu oświadczył, że musi zamieszkać osobno dla większej swobody w pracy. Ojciec mu wynalazł w pobliżu ulicy de la Pompe pracownię, która należała do cudzo-