Strona:Humoreski (Zagórski).djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzystwa, rozumiesz?... Jakbym kark skręcił, toby się wszystko oczywiście rozlazło. Ale otóż i mieszkanie naszej amantki!... — dodał, zatrzymując się przed wrotami jednej z mniej odrapanych austeryj. — Zobaczysz, co to za kobieta... Ach, jak ona gra!... Brylant, powiadam ci, brylant prawdziwy!... Miłaszewski i Koźmian wściekają się, że jej nie mogą pozyskać!
Obtarłszy z błota obuwie, weszliśmy szybkim krokiem na piętro i znaleźliśmy się w ciemnym korytarzu, na który wychodził szereg „numerów.” — Zaanonsujże mnie, proszę ciebie — rzekłem, zatrzymując się.
— Ale cóż znowu?.. Żarty chyba! Któżby robił takie ceremonie! Przecież jesteś moim przyjacielem.
I otworzywszy drzwi numeru, wciągnął mnie za sobą do mieszkania amantki.


IV.


Była to dość obszerna izba, ale brud i ubóstwo nadawało jej ów wygląd ponury, właściwy „pokojom gościnnym“ w żydowskich austeryach. Na ryglach u okien, na zawiasach u szaf, na stołkach wisiała świeżo uprasowana kobieca bielizna. Przy desce, opartej o stół i o poręcz krzesła, stała z żelazkiem w ręce amantka.
Była to kobieta lat czterdziestu kilku, średniego wzrostu i rysów twarzy dość regularnych. Musiała nawet być piękną przed laty; — obecnie malował się na jej obliczu, którego cerę zniszczyło nadużywanie kosmetyków, ów wyraz niezadowolenia, tak zwykły starzejącym się kobietom, gdy nie chcą tego zrozumieć, że czas nie stoi i że młodość i piękność są tylko przemijającemi dobrami.
Miała na głowie poranny czepeczek, a na sobie negliż tandetnego pochodzenia i dość podejrzanej