Strona:Humoreski (Zagórski).djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie chce!... Uparł się jak kozioł i ani rusz. Tłómaczę mu, jak komu dobremu, że od tego zawisło powodzenie sztuki, że inaczej będzie klapa! Gdzie tam! Ja swoje, on swoje.
— Musi mieć przecie jakieś powody?
— Jakie powody? i co to mnie zresztą obchodzi? Tu idzie o to, aby zadowolnić publiczność, a publiczność domaga się krakowskiego wesela.
— To wystaw inną sztukę z krakowskiem weselem.
— Ba, kiedy tu chodzi o to, aby w tym właśnie dramacie tańczono mazura... Poznałeś Niceforowicza? To mój główny protektor; — bierze cały rząd krzeseł na każde przedstawienie. Nie mogę sobie lekceważyć przecie takiej osoby, bo to nie żart wyżywić dwadzieścia osób i podołać wszystkim wydatkom... Głowa mi nieraz pęka! Otóż Niceforowicz — tak mówił, puszczając się w dalszą drogę — zakochał się w naszej naiwnej i koryfejce, ha, ha, ha!... Powiada, że jak nie ma Wygrzewalsi i mazura, to nie ma po co chodzić do teatru. Musiałem mu dać słowo, że „Występna miłość” nie obejdzie się bez krakowskiego wesela.
— A jeśli sztuka tego nie znosi? — zapytałem nieśmiało.
— Czemu nie znosi?... Ot to! W Czortkowie udało mi się kupić skórę niedźwiedzia do garderoby... Powiadam ci cacko, ślicznota!
— No i cóż? — rzekłem zdziwiony.
— Ha, no, dorobiliśmy scenę do niedźwiedziej skóry, i było dobrze!.
— Jakto dobrze?.
— No tak! Wkładaliśmy scenę do naszej sztuki... Graliśmy „Zbójców“ z niedźwiedzią skórą, „Zemstę“ z niedźwiedzią skórą, „Geldhaba“ z niedźwiedzią skórą... Publiczność nie posiadała się z radości.
Żal mi si zrobiło biednego autora, o którego