Strona:Humoreski (Zagórski).djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach prawda! Zapomniałem!... Czy to człowiek może o wszystkiem pamiętać przy tych kłopotach. Muszę z tobą o tem pogadać... Niechcący mógłbyś mi popsuć wszystko... Nie uwierzysz, co ja mam za ámbaras. Ten ciągnie do Sasa, ten znów do lasa; — pogódźże teraz to wszystko tak, aby się nie rozlazło!
— Cóżbym ci mógł popsuć? — rzekłem zdziwiony.
— A no właśnie!... Niechcący mógłbyś mi popsuć wszystko.
— Nic nie rozumiem!
— Zaraz ci to wytłómaczę, bo liczę, że mi w danej chwili dopomożesz, nieprawdaż?
— Jeżeli tylko będę mógł.
— Ale możesz, możesz... Jako dziennikarz i poeta!... Jeżeli tylko zechcesz użyć swego wpływu, to go z pewnością przekonasz.
— Kogo?
— Grzybowskiego... Naszego tragika, autora dramatu „Występna miłość” — tej sztuki właśnie, którą wystawiam...
— Cóż to za człowiek?
— Talent; gruby talent! — odparł z emfazą. — Podałem mu temat i napisał dramat... powiadam ci, cacko... arcydzieło!... Gdyby chciał słuchać, przeszedłby Szyllera i Szekspira... Cóż, kiedy zarozumiały i uparty! Zmarnieje, z pewnością zmarnieje.
— O cóż ci właściwie chodził? — zapytałem ciekawie.
— Widzisz tak — odparł, przystając. — Mam w garderobie przepyszne krakowskie kostyumy... Powiadam ci cacka, cacka prawdziwe! A w towarzystwie mam dwie pary, które tańczą znakomicie mazura. Otóż chodzi o to, aby do sztuki wprowadzić krakowskie wesele, bo się tego gwałtem dopomaga publiczność.
— I autor nie chce na to pozwolić?