Strona:Humoreski (Zagórski).djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wali się mym spinkom, podawali sobie z ręki do ręki mój zegarek, żądając wyjaśnienia jego zalet. Maluczko, maluczko, a byliby mnie rozebrali do koszuli.
Dawałem z sobą robić, co chciano, i odpowiadałem w prawo i w lewo, usiłując zaspokoić ciekawość błotowskich dygnitarzy, i lubując się naiwnemi ich uwagami, a zabawnemi częstokroć roszczeniami. Każdy z nich był przekonany, iż się lepiej zna na wszystkiem, aniżeli jego towarzysze — każdy chciał innym zaimponować swem znawstwem i światowością, a wszyscy składali co chwila niezaprzeczalne dowody parafiaństwa i nieświadomości.
Powoli jednak, powoli, oswoili się panowie ci z moją osobą. Ciekawość ich była już zaspokojoną, więc też zwróciła się rozmowa na pole miejscowych zdarzeń i ploteczek.
Całe miasto znajdowało się w wyjątkowym stanie gorączki i rozdrażnienia. Wędrowny teatr mojego nowego przyjaciela stał się był osią, około której wirowały rozbudzone namiętności tutejszego wielkiego świata. Całe teatralne życie, pełne intryg, plotek, zazdrości, dziwacznych roszczeń i obłudy, spadło niby zawierucha w ten zapadły kątek, budząc go ze zwykłej drzemki i napełniając szumem i gwarem. Trzebaż było, przy całem nieszczęściu, niepospolitego szczęścia, ażeby tu zabłądzić właśnie w tej chwili.
Widerkiewicz kręcił się wśród tych parafian, jak mucha w ukropie, grając na żądzach i na słabościach swego otoczenia i wyzyskując ludzką głupotę w osobistym celu. Przypatrywałem mu się z uwagą; wydawał mi się genialnym w swoim rodzaju, tak zręcznie brał się do rzeczy, tak umiejętnie pochlebiał słabostkom ludzi, na których mu zależało, potakując wszystkim bredniom, obiecując każdemu złote góry i bawiąc się naprzemian w kapłana sztuki, to znów w wyrozumiałego na wszystko i pobłażliwego lekkoducha. Co chwila też powoływał się