Strona:Humoreski (Zagórski).djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którzy wytwarzali lód w piecu hutnika, a mogli rękę swą włożyć w olej kipiący, nie doznając najmniejszej obrazy.
— Hm, hm, hm — mruknął znów książę niecierpliwie.
— Atoli wszystko to — tak ciągnąłem z rezonem dalej — fraszką jest wobec potęgi pewnych czarnoksiężników, którzy umieli narzucić wolę swą słońcu i zmusić je do malowania osób i krajobrazów, jakie malować mu każą. Ostatniego dnia przed wyjazdem mym z tego miasta w dalszą drogę, odebrałem list od mego przyjaciela, który mnie na wszystko zaklinał, abym mu przysłał swój wizerunek. Niestety, doszła mnie prośba ta za późno, abym wykonanie portretu swojego mógł powierzyć malarzowi. Markotnem mi to było wielce, że nie mogę zadość uczynić prośbie przyjaciela, czekała mnie bowiem podróż daleka, i mogłem snadno nie wrócić z mej wyprawy. Na szczęście, było w mieście tem kilku czarnoksiężników, słynnych z tego, że posłuszne im słońce maluje wizerunki osób, krajobrazów lub rzeczy, wypełniając, niby pilny a wierny sługa, otrzymane w tej mierze rozkazy swego pana. Udałem się tedy niezwłocznie do jednego z nich, i w mgnieniu oka wykonało posłuszne mu słońce konterfekt mój tak wiernie, że każda zmarszczka, każdy pryszczyk, każdy pojedynczy włosek odbitym był na obrazku, jak gdyby w najlepszem zwierciadle weneckiem. Najzręczniejszy malarz nie byłby w stanie nawet w przeciągu lat kilku zrobić jednego równie dokładnego konterfektu; posłuszne czarnoksiężnikowi słońce wykonało odrazu dwanaście moich portretów, a jednak robota każdego z nich nie trwała dłużej nad mgnienie oka.
— Uf, uf, uf — mruknął książę. — Tego już trochę za wiele! Za kogoż nas Waszmość masz, że nam takie dziwy opowiadasz?