Strona:Humoreski (Zagórski).djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

smoków równa się sile kilku, kilkunastu, kilkuset, a nawet kilku tysięcy koni.
Miserere mei Deus! — zawołał pan Wazgird. — A jakimże się karmią obrokiem te smoki, które taką posiadają siłę?
— Czarnoksiężnicy nasi karmią ich węglem kamiennym i wodą.
— Ha, ba, ha! — zaśmiał się rubasznie książę wojewoda. — Bóg łaskaw na Radziwiłła, że tych smoków nie sprowadzono jeszcze do Litwy. Któżby wtedy dbał o mnie, panie kochanku, gdyby nie potrzebował owsa dla swej stajni, a mógł żywić inwentarz wodą i kamieniami?
— A chociażby nawet farmazoni wynaleźli obrok taki dla naszych koni — zawołał pan Karol Ryś, strażnik miński — to jednakże żaden z nas nie opuściłby z pewnością WKMości!
— Słusznie mówi pan strażnik miński — zawołali chórem wszyscy. — Niech żyje JO. książę wojewoda!
— Ja wiem! Ja wiem, panie kochanku, żeście na mnie łaskawi! — odparł książę. — Tyle też mojego i tem też w świecie stoję, że — fiducia amicorum fortis — oprzeć się mogę na Waszmościach. Inaczej toby lada hetka pętelka mógł sobie ze mnie dworować i kołki ciosać na głowie Radziwiłła!
— Ale nie o tem mowa, panie kochanku! — dodał po artystycznej pauzie. — Posłuchajmy raczej, co nam Imci pan Chochlik powie o tym cudownym kraju, gdzie się żelaznemi smokami posługują czarnoksiężnicy, używając ich tak, jak się u nas wołów i koni używa.
— Wistocie — rzekłem — cudowną jest pomoc, którą czarnoksiężnikom dają żelazne smoki, używane jako inwentarz w gospodarstwie rolnem. Wszelakoż nie na tem koniec jeszcze! Jadąc krajem czarnoksiężników, mijaliśmy olbrzymie tartaki, kędy smoki te rżnęły i heblowały kłody największych rozmiarów,