Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał, stanął; cała procesja zatrzymała się przed nią.
— Toż co jest? — spytał.
— Przenoświętsy nacelni...
I nie mogła dalej: zalękła się tak, że głos urwał się jej w gardle; język kołem stanął.
— Czego?
— O! o! ady! ady! wedle... poboru.
— Cóżto? was do wojska chcą? — a? — spytał naczelnik.
Interesanci zaraz chórem w śmiech, by podtrzymać dobry humor naczelnika, ale on zaraz do tych swoich dworzan:
— Proszę! proszę cicho!
A potem niecierpliwie do Rzepowej:
— Prędzej! czego? bo nie mam czasu.
Ale Rzepowa doreszty straciła głowę od śmiechu panów, więc poczęła tylko bełkotać bez związku: „Burak! Rzepa! Rzepa! Burak, o!
— Musi być pijana! — rzekł jeden z otaczających.
— Zostawiła język w chałupie — dodał drugi.
— Czegóż chcecie? — powtórzył jeszcze niecierpliwiej naczelnik. — Pijaniście czy co?
— O, Jezusie! Maryja! — wykrzyknęła Rzepowa, czując, że ostatnia deska zbawienia wysuwa się jej z rąk. — Przenoświętsy nacel...
Ale on był istotnie bardzo zajęty, bo to i spisy się już zaczęły, i interesów w powiecie było mnóstwo, zresztą z kobietą dogadać się nie mógł, więc tylko kiwnął ręką i zawołał:
— Wódka! wódka! A kobieta młoda i ładna.