Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powa, że jest głodna, bo obiadu nie mogła wziąć w usta, a rano tylko się trochę mleka napiła.
— Oj! żeby mi też choć kosteczki dali ogryźć! — pomyślała sobie — i wiedziała, że daliby z pewnością, nietylko kosteczki, ale nie śmiała prosić, by się nie naprzykrzać i w oczy nie leźć przy gościach, zacoby się może i pan rozgniewał.
Nareszcie skończyła się i kolacja; rewizor odjechał zaraz, a w pół godziny potem i obaj księża siadali już na dworską brykę. Rzepowa widziała, jak pan podsadzał dziekana, więc osądziła, że chwila nadeszła i zbliżała się ku gankowi.
Bryka ruszyła; pan krzyknął na drogę furmanowi: „a przewróć tam na grobli, to ja ci przewrócę!“ potem spojrzał na niebo, chcąc widać wymiarkować, jaka będzie jutro pogoda, nareszcie dojrzał w ciemności bielejącą koszulę Rzepowej.
— A kto tam?
— Rzepowa.
— A, to wy! Gadajcie prędzej, czego chcecie, bo późno.
Rzepowa powtórzyła mu znowu wszystko; pan słuchał i tylko pykał z fajki przez cały czas, a potem rzekł:
— Moi kochani! ja pomógłbym wam chętnie, gdybym mógł, ale dałem sobie słowo, że się w sprawy gminne nie będę wtrącał.
— Dyć ja wiem, jaśnie dziedzicu — rzekła drżącym głosem Rzepowa — ale pomyślałam sobie, że może jaśnie dziedzic ulituje się nade mną...
Głos jej urwał się nagle.