Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bym je znał oddawna i jakby nie miały dla mnie nic nowego. Dzwonię do szpitala, gdzie już czekają na mnie, bom przez ojca Ruby uprzedził o mojem przybyciu. Furta otwiera się i widzę blade, łagodne twarze sióstr, otoczone skrzydłami białych kornetów. Przy słońcu, które się zniża i złoci kornety, twarze te wyglądają, jakby wycięte z obrazów Fra-Angelica. W ogrodzie szpitalnym pełno drzew, po białych murach spływają kwiaty wiciokrzewu i groszków; wszędy jakaś zaciszność. Czuję, że mi tu będzie dobrze i że wypocznę ciałem i duszą. Zachód słońca coraz bliżej, niebo coraz czerwieńsze — i poczynają dzwonić na Anioł Pański...