Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/460

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oczywiście, przemogłem się i wraz z ojcem Stefanem wyszliśmy do ogrodu, W godzinę później poszedłem spać i zasnąłem kamiennym snem.
Znacznie po północy przyszedł drugi atak febry. Zbudziłem się z ogromną gorączką; nie mogłem jej jednak zmierzyć, bo termometr wysunął mi się z rąk i potłukł się na drobne szczątki. Na stole znalazłem przygotowaną dozę chininy i nalewkę na jakieś zioła, które O. Stefan daje na ochłodzenie gorączki. Smakowała mi owa herbata tak wybornie, iż zdawało mi się, że piję zdrowie.
Do rana majaczyłem jednak trochę. Chwilami widziałem podwójnie przedmioty; chwilami miałem wrażenie, że usuwam się z łóżkiem w przepaść, to znów, że mój pokój jest jakimś namiotem tak wielkim, jak cały świat. Szczekanie brytanów na werandzie przyprowadzało mnie jednak do przytomności. Przypominałem sobie wtedy, że jestem w misyi, rozpoznawałem pokój i palącą się na stole lampę.
Nad ranem oprzytomniałem zupełnie i postanowiłem nietylko wstać, ale i ubrać się, jak człowiek ucywilizowany. W kufrze, który pozostawiłem zamknięty w misyi, wszystko zapleśniało od wilgoci, a trzewiki zmieniły się w zie-