Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że pan pastor źle rozumie Skibberupaków! My mamy zawsze swą własną metodę ujmowania rzeczy i mówimy o wszystkiem prosto z mostu... dlatego to, uważa pan pastor, tak się pan na mnie rozgniewał. A jednak oświadczam, że nie miałem wcale zamiaru obrazić pana.
— W takim razie nie rozumiem waszego zachowania! powiedział Emanuel jeszcze z niechęcią, mimo, że czuł się spokojniejszym i nawet wstydził już potrochu młodzieńczego wybuchu.
— Otóż to właśnie! — odparł tkacz — W tem cała bieda, że nas pan pastor zgoła nie rozumie. Zauważyliśmy to oddawna i dlatego wszyscy razem byliśmy bardzo smutni... tak było i jest. To też rozważaliśmy, czyby nie najlepiej było pomówić z panem pastorem szczerze.
Powaga, z jaką słowa te zostały wygłoszone i wielka pewność tkacza, z jaką mówił imieniem całej gminy, uczyniły na Emanuelu wrażenie. Spojrzał nań niepewnie i rzekł:
— Jeśli macie coś ważnego ze mną do omówienia, to oczywiście najchętniej ofiaruję swe usługi. Zdaje mi się tylko, że można było obrać stosowniejszą chwilę.
— Otóż to! Tak samo myślimy wszyscy. My Skibberupacy zawsze chodzimy taką cudaczną drogą, jak naprzykład kot, wystawiający głowę kominem. Pozwoli pan pastor, że wyznam, wydało nam się to bardzo dziwnem i nawet zabawnem, iż właśnie pana zesłał nam los na pastora. Nie zapomnieliśmy bowiem owej niewiasty, która była ongiś w tej okolicy opiekunką spraw ludu i którą czcimy zawsze niby świętą dziewicę, uważając jej pamięć za coś, co mamy najpiękniejszego i najświętszego.