Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/552

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czuciowość człowieka i posługującej się zarówno liryką, jak i mistyką. Pozatem jesteś pan bardziej od innych ortodoksyjny i zwalczasz przemocą niemal w parafji swej każdy odruch swobodniejszy!
— Podobnie jak ojciec pani! Czyliż zachodzi tu sprzeczność? Może pani ma zresztą słuszność, ale tem się nie troszczę. W każdym razie osobiście nie pozwalam sobie krytykować tego, co uważam za swą religję, gdyż w takim razie przestałoby to już być dla mnie religją. Czyż zresztą w istocie nie da się wcale pogodzić ze zdrowym, prostym rozumem to, co stanowi bezwzględny, pełen zaufania stosunek do odziedziczonej wiary, stosunek wykluczający wszelki zakus czynienia poprawek? Widziałem jak ojciec mój na zasadzie tej właśnie wiary patrzył spokojnie w oczy śmierci po życiu burzliwem i wcale nie nienagannem. To samo uczyniła matka, zaznawszy w życiu wielu cierpień i niedostatków. To też nie sądzę, by ludzie tak na poczekaniu mogli zmienić to, co przez tysiące lat było ostoją ich szczęścia i pokoju. Nie mówię tu o duchach silnych, samotnych tytanach, wspominanych w historji, którzy pod okiem Boga dochodzą zagadnień świata. Nie znam ich i nie sądzę. Wiem jeno z własnego doświadczenia, że my, ludzie przeciętni, mamy jedno tylko przykazanie i jeden jest tylko dla nas ratunek, mianowicie wierzyć bezwzględnie, bez wahania, nie zmieniając nawet części słowa Pisma. Nie rozumiem zresztą, jak można wierzyć, a jednocześnie odczuwać chęć korygowania nieustannego i poprawiania swej wiary. Już lepiej rozumiem epokę, która paliła swych kacerzy i niedowiarków, bez żadnego sentymentu. Prawdziwy wybraniec nie lękał się stosu i nie musiano patrzyć jak dziś na nikczemne