Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się. Drogi nasze są inne i z każdym dniem rozchodzić się będą bardziej. Proszę to oświadczyć tym, którzy pana do mnie posłali. Powiedz im pan, że boleję nad tem, iż ich zasmucać muszę, a jednak raduję się w sercu swojem. Powiedz im pan jeszcze, że modlę się co dnia, byśmy się kiedyś spotkali przed obliczem Boga... A teraz pokój pański z tobą, panie pastorze!

Zbudowany i wzmocniony tem spotkaniem ruszył Emanuel dalej pustkowiem. Ale myśli jego zwróciły się niebawem znowu ku ziemi. Zaczął rozmyślać, czemu przypisać ową niezwykłą życzliwość pastora Petersena, okazywaną wyraźnie w czasach ostatnich. Wyglądało to tak, jakby go chciał oddalić i zabezpieczyć się przed nim. Czyżby istniał jakiś stosunek pomiędzy nim, a Ranghildą? Zadawszy sobie to pytanie, stoczył się znowu w labirynt myśli, po którym błądził teraz dniem i nocą, przejęty niepokojem i troską.
I tej nocy myślał o Ranghildzie, leżąc: bezsennie i śledząc krętą ścieżkę, po której go Bóg wiódł do siebie. Wspomniał także ową chwilę upokorzenia kiedy raz, w Kopenhadze, oszołomiony, opuszczony i uwiedziony przez otoczenie, omal że nie zaprzepaścił duszy bożkom tej ziemi. Pewnego zimowego wieczoru po urodzinach szwagra, olśniony blaskiem kinkietów, wzburzony winem i zbyt obfitem jadłem, odprowadzał Ranghildę do domu. Zapatrzony w jej białe ramiona, chwycił jej dłoń i miał złożyć wyznanie miłosne. Odtrąciła go, a on poszedł, czując gorycz ogromną i kipiączkę krwi w żyłach. Zaświeciwszy zapałkę w swym pokoju,