Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trawnik, obstawiony kamiennemi wazami, rozrzucone powabnie krzewy róż i topole, w tej chwili osrebrzone bladą poświatą księżycowej nocy letniej.
— Może pani będzie łaskawa zagrać nam coś? —zwrócił się doktór do panny Tönnesen — Przypuszczam, że równie jak ja uważa pani za potrzebne ukoić umysły wszystkich.
— Bardzo chętnie, — zgodziła się — nie wiem tylko, czy coś umiem dobrze na pamięć.
Przystąpiła do fortepianu i zaczęła obyczajem wirtuozów wyginać palce, by im nadać elastyczność.
Emanuel siadł w wielkim fotelu naprzeciw werandy, niezbyt zadowolony z mającego nastąpić grania. Przepojony jeszcze tem, co mówił przy stole, radby był ciągnąć dalej, póki trwał nastrój.
Tymczasem jednak rozsiedli się wszyscy wygodnie, sam tylko wuj Joachim został w jadalni przy karafce wina i słychać było stamtąd, jak mówi z siostrą, dając upust złośliwym dowcipom. Gdy panna Ranghilda uderzyła pierwszy akord, doktorowa Hassing stanęła w drzwiach i uciszyła go głośnem syknięciem.
Rozległy się silne, przebiegające całą klawjaturę pasaże, jakby grająca chciała oczyścić atmosferę salonu. Potem panna Tönnesen zmilkła i siedziała przez chwilę z rękami na kolanach, a słuchaczom wydawało się, że muzyka płynie z jakieś wielkiej oddali.
W najciemniejszym zakątku skryła się młoda Gerda.
W ciągu tego wieczoru dziwna zmiana zaszła w rozbrykanej dotąd dziewczynie. Stała się niezwykle cicha i uroczysta. Podczas kolacji obojętniała coraz to bardziej na słowa kuzyna, natomiast