Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dawniej, że Emanuel musiał natychmiast poznać pannę Ranghilde Tönnesen.
— Dziwisz się pan pewnie, skąd się tu biorę? — spytała, podając mu uprzejmie wąską dłoń w pięknej rękawiczce — Nie dziwiłabym się wcale, gdybyś mnie pan wziął za szpiega. Dlatego też, najlepiej będzie sądzę, odrazu wszystko wyjaśnić. Poznałam z wiosną państwo Hassingów, a kiedy mnie do siebie zaprosili, nie mogłam się oprzeć pokusie. Jestem tu dopiero od dwu dni i zaręczam, nie dopuściłam się nawet w myśli najlżejszej niedyskrecji... Czy panu to wystarcza?
Żartobliwy jej ton i niezachwiana pewność, że czyni na nim wrażenie, niemile dotknęły Emanuela. Otrząsnął się szybko ze zdumienia i powiedział:
— Nie rozumiem wcale, do jakiego rodzaju szpiegostwa mogłaby pani być zdolną. Nie potrzeba zgoła wyjaśnień, bo jest to zupełnie naturalne, że miałaś pani ochotę zobaczyć dawne swe miejsce pobytu.
Powiedział to tonem ostrzejszym i wynioślejszym niż zamierzał i chciał dodać coś dla złagodzenia, gdyż spostrzegł, że towarzystwo zażenowane jest wielce, w tej jednak chwili zobaczył, że młodzieniec trącił łokciem kuzynkę i szepnął jej słowo, które sprawiło, że wetknęła w zęby koniec chustki, zagryzła ją kurczowo, by nie buchnąć śmiechem. Krew mu się rzuciła do twarzy i zmilczał.
— Może usiądziemy na trawie? — podjął doktor Hassing, wysilając się na swobodny ton — Pan pastor nie odmówi przecież szklaneczki wina. Janie! — zawołał na stangreta — Proszę przynieść jeszcze jednę szklankę i...
— Dziękuję! Nie piję wina! — przerwał mu oschle Emanuel.