Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sądzisz, że rząd rozwiąże obie Izby? Będą nowe wybory... co? Czyżby się ważono użyć raz jeszcze tego środka? Jest on wszakże bezcelowy.
— Ej nie! Tylko czasby już był, by człowiek zwyczajny, prostak, także mógł rzec słowo w sprawach publicznych.
— Masz zupełną słuszność! Powinnoby się to było stać już dawno, a uniknięto by wielkiego i niepotrzebnego rozgoryczenia. Ale teraz odmówimy modlitwę! — dodał, widząc że wszyscy skończyli jeść. Nawet Soeren odłożył wkońcu łyżkę, wylizawszy ją sumiennie i wytarłszy palcem do sucha.
Po krótkiej modlitwie wszyscy się rozeszli. Emanuel legł jak zawsze na ceratowej sofce w kancelarji, by „rzucić spojrzenie w kraj marzeń,“ jak się wyrażał z akademicka, a pastuch ruszył do stodoły, gdzie odprawiał stale, zimą i latem, poobiednią drzemkę na wiązce słomy. Przeciwnie Niels poszedł do stancyjki swej, urządzonej przy stajni końskiej, małego, a czysto wybielonego pokoiku, urządzonego po studencku. Pod oknem stało biurko przerobione z umywalni, na jednej ścianie wisiała półka pełna pięknie oprawnych książek, pod biurkiem leżał kawałek dywanika, a o drugą ścianę oparty widniał rząd starannie ustawionych fajek. Nad łóżkiem miał Niels fotografję uniwersytetu sandingskiego. Przedstawiała podobne klasztornym, oplecione bluszczem mury szkoły, przed którą ustawiła się grupa nauczycieli i wychowanków ze starym dyrektorem na czele. Stał w samym środku w olbrzymim kapeluszu na głowie, a włosy spadały mu aż na ramiona. U spodu widniało, wypisane