Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sfora podniosła taki harmider, wrzask, ujadanie i wycie, że Dada, słysząc ten alarm, łykała gorzkie łzy, tuląc łeb Żmijki do piersi z miłością i powtarzając: „Czy ja będę miała w życiu drugich takich przyjaciół?“
Jerzy śmiał się trochę nerwowo, nazywając ją dzieckiem puszczy, a Dada ubolewała nad tem, czy gajowy, który trzymał psy na smyczy, nie bije ich czasem za te hałasy.
— Nie, nie, Krzeski dobry człowiek, on lubi psy, on im nie zrobi krzywdy — uspokajała się Dada — byle ten nowy, co będzie na Sarnach, umiał się z nimi obchodzić.
Jadąc, oglądała się poza siebie na znajome miejsca i pochłonięta była żegnaniem boru. Aż w końcu Jerzy rzekł niechętnie:
— Robi wrażenie, że pani żałuje, iż opuszcza Sarny.
— Bo z tego zacisza jadę w świat, na niepewne losy — odrzekła prędko i zaraz pożałowała własnych słów.
Jerzy spochmnrniał. Zajrzał jej w oczy poważnie i spytał.
— A ja, pani Dado?
Nic nie odpowiedziała, więc i on zamilkł. Milczał już przez całą podróż i milczy teraz w Uchaniach.
Ciche święta Wielkanocne mijały. Były raczej smutne z powodu niepokoju, jaki się w tych ścianach gościnnych zagnieździł. Nawet pogoda pozorna pani Teresy, jej złote serce nie zdołały rozwiać ciążącej nad wszystkimi chmury trwożnych obaw o Romana Poboga.
Dada była nowym promieniem, rozjaśniającym dom uchański i nawet panią Teresę.
Niezrównanie miłe godziny spędzała Dada przy fortepianie. Stęskniona do muzyki od tak dawna, uprawiała ją teraz z zamiłowaniem. Grając, przenosiła się w inne światy, dalekie od rzeczywistości. Jerzy poznawał ją głębiej przez jej muzykę i lubił ją słuchać. Unosił Dadę w swoją przyszłość, marząc o ich wspólnem życiu.