Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak! — rzucił przez zęby.
Pogładził dłonią włosy i znowu rzekł jakby stwierdzał fakt:
— Tak! No, to ciekawe! Teraz się żeń i żyj!
Spojrzał w lustro mimochodem i zauważył, że jest blady, w oczach miał cień jakiś zupełnie mu nieznany.
Przeszedł się po pokoju z rękoma w kieszeniach, zdawało mu się, że jest zupełnie spokojny. Nawet więcej, bo obojętny. Coś w nim jakby zastygło. Taka martwota wewnętrzna dogadzała mu narazie i nie chciał się z niej budzić. Pragnął tylko jaknajszybszego przyjazdu Kmietowicza.
Postanowił sprzedać Pochleby, ale zabolała go nagle świadomość, że po sprzedaży majątku zostanie mu bardzo niewiele.
— Na kulkę zawsze wystarczy — rzekł głośno sam do siebie i był w tej minucie zrezygnowany na wszystko.
Cały dzień przesiedział w hotelu, zdawało mu się, że gdy pokaże się ludziom, odgadną odrazu jego ruinę. Matki i narzeczonej nie zawiadamiał.
— Poco? — monologował w myśli. — Matka za sypie mnie wyrzutami, lękając się o swoją rentę, bo na niej wiele jej zależy. W dowód zaś — tkliwości macierzyńskiej — przypomni mi znowu Krongoldównę... A Dada?... Dada zechce mnie ratować. Ale jak? Ofiaruje mi swoją pracę na Pochlebach, gdy tymczasem jedynie Kmietowicz ocalić może Pochleby. Czyż to możliwe, by na tym zrujnowanym majątku, na tej habendzie, żyć z Dadą, która stanie się z wielkiego zapału niemal gospodynią. Och, och! gdzież cały urok miłości i marzeń? Czyż można teraz marzyć? A jeśli się całe Pochleby sprzeda i nie zostanie nic, co wtedy?...
— Jestem nędzarzem, nędzarzem! — powtarzał sobie Zebrzydowski i naprawdę czuł się wykolejeńcem losu.
Myśląc o narzeczonej, wzruszał się i znowu w myśli ciskał gromy na swój los.
— Teraz się żeń i żyj! Oto podły ustrój życia! Drugi raz już szaleję za Dadą i zawsze djabeł przeszkodzi!