Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niezwykłość tego powitania i cały jego nastrój był tak rażący a wygląd obojga tak szczególny, że pani Teresa i pan Paweł odruchowo powstali z miejsc. Odczuli niepojętą dla siebie konsternację Dady i Zebrzydowskiego, która świadczyła aż nadto wyraźnie, że to nie był efekt pierwszego spotkania. Pomimo, że Edward i Dada opanowali się już, sytuacja była kłopotliwa, nikt nie mógł zdobyć się na słowo. Nagle Dada bąknęła coś do Teresy i prędko wyszła z pokoju. Za nią pobiegł Celuś.
Zebrzydowski powiódł oczami za Dadą i po długiej chwili milczenia spytał pana Pawła matowym głosem.
— Pan powiedział, że ta młoda osoba jest naszą rodaczką?... Więc pochodzi z Kresów.
— Tak.
— Bardzo piękna!
Powiedziane to było takim tonem, że możnaby sądzić, iż tylko uroda Dady zrobiła na Edwardzie tak piorunujące wrażenie. Pan Paweł i Pobożyna zrozumieli intecję Zebrzydowskiego i odrazu skierowali rozmowę inaczej. Tematu dostarczyła burza, która zbliżała się hucząc i olśniewając błyskawicami.
War Zebrzydowski był układny, uprzejmy, ale bez dawnej swobody.
Zdradzał wielkie roztargnienie. Często zwracał oczy na drzwi od tarasu, jakby mimowoli oczekując w nich smukłej postaci w ciemnej sukience. Wydała mu się zjąwiskiem. Rozmowa tak dalece nie szła, że wreszcie Terenia zaproponowała Warowi odpoczynek.
— Ojczulek zaprowadzi pana do jego pokoju. Proszę się przed podwieczorkiem rozgościć u nas. Lokaj pański już zaniósł tam walizki.
— Lękam się, czy nie zrobię państwu kłopotu swoją osobą?...
— Witamy pana jak przyjaciela, wierząc że i pan tak samo się do nas odnosi. Zatem ceremonje między nami zbyteczne.
Zebrzydowski ucałował jej ręce.
— Trochę nas pan odświeży tchnieniem ze świata, od którego już prawie odwykliśmy na wsi.