Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Maszyną przyjechał jakiści obcy pan, bardzo piękny! Rozmawia z panią dziedziczką i ze starszym panem. O la Boga jak się błyska!
Krzepa stanął, bo mu nagle nogi stężały.
— To... nie dziedzic przyjechał?...
Ewka zrobiła wielkie oczy.
— A bo co?...
Krzepa machnął ręką z gniewem i usiadł na stopniach tarasu zupełnie wyzbyty z sił. Dada przemówiła do niego uspokajająco, ale stary obu dłońmi tarł skronie i powtarzał zmienionym głosem.
— Kiedy to nie on sam, to coś złego o nim.
Tyle było przerażenia w oczach starego, że Dada bez namysłu postanowiła sprawdzić, kim był niepokojący przybysz. Wbiegła na taras i znikła we drzwiach salonu. Od pierwszego rzutu oka na panią Teresę i pana Pawła poznała, iż gość nie był złym zwiastunem. Siedział odwrócony do wejścia plecami. Dada spostrzegła jego elegancką sylwetkę i już chciała się cofnąć, gdy Celuś ujrzawszy ją, podbiegł do niej. Jednocześnie pani Teresa zawołała:
— Dado chodź do nas.
Wytworny młody człowiek żywo powstał z krzesła.
— Pan Edward Zebrzydowski — pani Magdalena Turowa.
— Jeszcze jedna rodaczka wasza — rzekł pan Paweł.
War skłonił się głęboko. Dada podała mu rękę i podniosła na niego oczy. Zwarli się spojrzeniem i... oboje na raz zastygli w tem spojrzeniu. Szkarłatny rumieniec wytrysnął na twarzyczce Dady. Zadrżała jakby sparzona ogniem. — Spłoszone oczy jej oderwały się przemocą od jego oczów. Rzęsy czarne zafalowały prędko nad roziskrzonym błękitem jej źrenic. Cofnęła rękę. Odsunęła się. A Zebrzydowski stał na miejscu wpatrzony, z brwią zciągniętą, z twarzą pobladłą. W oczach jego było zdumienie bezmierne. Stał jak posąg. Dada podniosła na niego znowu oczy szeroko otwarte i znowu przyćmiła je powiekami.