Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieważ atoli znam je zgóry, nie zajdą trudności, a wtajemniczenie detektywa, choćby nawet był Barnesem, niewiele mu przyniesie korzyści.
— Jak zamierzasz uniknąć niebezpieczeństwa?
— Drogi chłopcze! Czy sądzisz, że odpowiem na twe pytanie, wskazawszy już, iż nas może podsłuchuje detektyw. Ale coś potrosze nadmienię. Powiedziałeś, że Pettingill zgubił guzik tylko i podziwiałeś Barnesa za to, że go wyśledził na podstawie tego guzika. Gdybym ja zgubił guzik kamizelki, schwytałby mnie Barnes przed upływem dni dziesięciu, bowiem guziki moje są swego rodzaju unikatem w świecie.
— Cóż to znaczy? Sądziłem zawsze, iż guziki jednakowe fabrykuje się całemi tysiącami.
— Nie wszystkie. Z powodu, o którym nadsłuchujący możliwie detektyw nie potrzebuje wiedzieć, poleciła przyjaciółka moja, podczas por dróży do Europy, sporządzić specjalny garnitur i przywiozła mi go. Są to cięte w kamieniu komeje z wyobrażeniem profilu Julji i Romea.
— Ach, więc romans?
— To rzecz inna. Wyobraź sobie, że chcą wygrać zakład, podjąłbym włamanie. Ponieważ, ani odnośnie do czasu, ani miejsca nie znajduję się w położeniu przymusowem, obrałym porę odpowiednią, gdy tylko ktoś jeden strzeże skarbu. Zachloroformowałbym go, związał i zabrał łup. Nagle, w chwili gdy chcę wyjść, budzi się piesek pokojowy, o którym nie wiedziałem wcale, i zaczyna wściekle szczekać. Po chwili udaje mi się schwycić go, ale bestja wpija mi zęby w rękę i w chwili, kiedy go duszę, w śmiertelnych podrzutach, odrywa guzik kamizelki, który spada na posadzkę i toczy się dalej. Zwykły włamywacz straciłby głowę i uciekł co prędzej, nie bacząc,