Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przejął ją nawskróś zjadliwą, ohydną rozpaczą. Musiała uciec od niego, od tych miejsc, gdzie w pobliżu znajdowało się ciało tej drugiej, czekające i gotowe do posłuszeństwa.
Podniosła się w dorożce.
— Jedź! — krzyknęła do dorożkarza tak niesamowitym głosem, że aż przeraziła się sama tego dźwięku.
Wyrwała mu bat, zacięła konie.
Te pomknęły, szarpiąc się z furją zwierząt, nagle niesprawiedliwie sieczonych.
Dorożkarz zaklął, ściągając lejce.
Ten i ów przechodzień przystanął, przeczuwając jakąś „scenę“.
Ona opadła na poduszki, cała spocona i drżąca.
— Niegodziwi! Niegodziwi!... — szeptała, dysząc ciężko... Czuła się rzeczą żadną, drobną, osamotnioną, bezcelową. Pędziła wśród wszechświata, przesadzając przeszkody, lecąc do jakiejś mety, którą już czuć i uosabiać sobie przestała.
— Niegodziwi!
A w głębi jej jakiś skowyt lękliwy.
— Żeby mu tylko koła dorożki nóg nie przejechały!...

IX.

Noc jej była głucha, dzika, pusta. Przechodziła ją całą po pokoju, bosa, anielsko piękna w swej długiej, białej koszuli.
Wstawał w niej świat pasji. Witała go trwożna, lecz nie czyniła nic, aby stłumić to w sobie. Przeciwnie, bezwiednie wyciągała ku niemu ramiona.
W ciszy nocnej dolatywały ją przeczyste, metaliczne dźwięki zegara „po Stanisławie Auguście“. Była chwila, w której jakiś sentyment przesunąć się jej zapragnął przez głowę.
Ilu tak bezsennym kobietom wydzwaniał on już godziny? Ile tak kobiet snuło się w przeźroczach swych nocnych batystów, modląc się o spokój?...
— Lub o zrozumienie stanu swego serca? — dodał jakiś głos z najtajniejszej jej głębi.
Lecz zaraz pod dreszczem, spadającym na nią jakby deszcz drobnych płomieni:
— Serca? Czy o serce tu chodzi?...
Przerażona zatrzymała się.
Zabrakło jej tchu.
Ona go nie kochała. Ona...