Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krzesła się spotkały. Uczuła szalony, bolesny dreszcz, przeszywający ją całą. — On usunął natychmiast rękę.
— Pardon! — wyrzekł spokojnie.
Janka rzuciła się pomiędzy nich.
— Moi drodzy! — wyrzekła konfidencjonalnie — jeżeli chcecie, możecie tu zostać, my wracamy do miasta!
Mówiła to my specjalnym, jakby rozpieszczonym tonem.
— Ja także powracam! — przebiła Rena. — Pan Halski śpieszy się także na jakieś rendez vous!...
— Ha! ha! ha! — zadźwięczał śmiech uświadomionej panny.
I Rena doznała wrażenia, jakby ją ten śmiech znieważał, jakby ten człowiek, śpiesząc do innej kobiety, popełniał przeciw niej straszną zbrodnię zdrady.

· · · · · · · · · · ·

Dwiema dorożkami powracano do miasta. Rena jechała z Halskim, gdyż Ottowicz z Janką wskoczyli do swojej z takim pośpiechem, iż Halski ze swej strony roześmiał się serdecznie.
Powozy jechały w dość ciasnej alei, obrośnięte po obu stronach olbrzymiemi wiązami. Gałęzie z szumem rozstępowały się, oblewane światłem latarni. Konie parskały cicho. — Z ziemi biła woń czarująca letniej, parnej nocy.
Rena zasunęła się w sam róg powozu. Uczuła, że te lata, które trawiła w służbie piękności, przeszły bez rezultatu. Bo oto człowiek, który rzucał swą kulturą, jak olśniewającemi fajerwerkami, w dziedzinie odnośnie do kobiet zadawalniał się brakiem najzupełniejszego wyszkolenia w kierunku estetyki. Rozlane ciało Weychertowej — jej otoczenie, w którem mógł nietylko czuć się dobrze, ale pielęgnować swe uczucie, wystarczało mu. — Nie mogła go zrozumieć. — Pogańskie „trzymanie się na wodzy“, dążenie do stania się pięknym, przebywając właśnie w chwili miłosnej ekstazy jedynie w milieu wysubtelnionem, zdawało się wynikać z jego negowania wszelkiej obłudy, a hołdowania odruchom naturalnym, które jedne mogą zdobyć się na gest wielkiej miary. — Tutaj przecież wykazywało się w nim wzgardliwe poniewieranie, dbałość o ciało, nieusprawiedliwiając nawet już zupełnym „powrotem do natury“ — lecz zadawalniając się zatęchłą i molami zjedzoną podkulturą kołtuńskich gniazd.

· · · · · · · · · · ·

Gałęzie drzew kilkakrotnie uderzyły Renę po twarzy. — Jedna nawet dość dotkliwie. Dostrzegł to Halski. Wyciągnął rękę i zaczął odgarniać troskliwie mogące ranić ją pręty. —