Strona:Gabrjela Zapolska-Kobieta bez skazy.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żeń — żądały drobnej, dusznej atmosfery zdawkowego, moralnego szablonu.
— Tylko żoną — tylko żoną!... — suggestjonowała się myślowo — opancerzając się w ten sposób przeciw miotającej się u wrót jej jestestwa nawałnicy.
I razem z temi słowami wypełzała ku niej, na pomoc, cała armja kłamstw, sposobików i dozwolonych słodko zbrodniczych zasadzek.
Nie strząsała ze swej szyi ust mężczyzny — lecz stała się nagle martwą i zimną w jego rękach. — Tak silną i nagłą była ta przemiana, iż wyczuł ją, jakby jasnowidzeniem. — Odsunął się sam i patrzył na nią z oddalenia. — To dopomogło jej do zupełnego zawładnięcia sobą.
Otworzyła powoli oczy, jakby wychodząc ze snu.
Nieokreślony uśmiech ironji zeszpecił jej usta.
— Czy to jest cały pański repertuar? — zapytała przeciągle.
Przeraził się.
Uczuł, że mu się wymyka i że oddziaływanie jego na nią jest widocznie zbyt słabe. — Tak sądził, nie mając do tej chwili nigdy sposobności do walczenia z taką siłą wkorzenionych w istotę kobiecą pragnień zastosowania się do szematu, nakreślonego przez ludzkość. Zwykle takie sam na sam, takie przedwstępne upojne pocałunki, w których celował, niweczyły wszelkie skrupuły i kobiety padały mu na ręce bez woli, a raczej z wolą doznania strasznych dreszczów rozkoszy, w której ginie się i odradza nieśmiertelnym prądem. — Gdy sądził ją już na tyle jakby zdrętwiałą, że dla niej nie istniały zewnętrzne światy, lecz koncentrowało się wszystko w jednem, niewysłowionem pragnieniu szczęścia, które sprowadza na usta kobiety uśmiech, a oczy jej przysłania łzami, ona miała na tyle siły i panowania nad sobą, aby z tych światów „obok“ zaczerpnąć brzydką ironię i z lodowym chłodem podać mu jakby kryształowy kubek pełen lodu.
Nie chciał jednak przyznać się do przegranej, tem bardziej, że doszedł sam do paroksyzmu namiętności.
Wyciągnął ku niej ręce...
— Pachniesz... ambrą... — wyrzekł ochrypłym głosem — masz ciało kobiet, które pachną wschodem...
Milczała.
Mówił dalej.
— Dlaczego marnujesz chwile życia? — Dlaczego nie chcesz doznać wrażeń, które pędzą dookoła nas, powołane koniecznością, musem. — Wszak dana ci została od natury piękność i żar twego ciała. Reszta — to świecidła, nabyte i sztu-