Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dnak chwile i uczucia, które z owemi „dostatkami”, jak je pan nazywasz, nie mają nic wspólnego...
Tadeusz zbliżył się ku niéj i widząc, iż ona nietylko nie przyśpiesza kroku, ale raczéj zwalnia szybkość swego chodu, pochylił się znów nad jéj ramieniem.
— A więc ja?.. — zapytał.
— Pan?.. należysz do tych osób, których pozycya materyalna jest dla mnie najzupełniéj obojętna... nie troszczę się o nią... nie pragnę nawet wiedziéć nic w tym względzie... Pan istniejesz dla mnie sam, sam — bez otoczenia, bez warunków życiowych...
I powoli, przysłaniając powieki, dodała:
— Pan jesteś moim snem!..
Tadeuszowi nagle zaczęły drżéć wargi.
— Dlaczego... snem? — zapytał — niech będę rzeczywistością...
Ona zwróciła ku niemu swą piękną twarz i nagle Tadeusz ujrzał przed sobą jéj oczy powleczone jakąś mgłą wilgotną.
— Rzeczywistością senną... — wyrzekła powoli, jakby namyślając się, jakim nic nie znaczącym wyrazem zakończyć harmonijny akord téj przedmiłosnéj strofy.
Przed nimi wił się wciąż ów wąwóz pod sklepieniem drzew, tajemniczy i nieskończony. Amarantowe kiście digitalu kwitły całemi pękami w rozpadlinach murów; kamienie, obrosłe szmaragdowym mchem,