Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

został księdzem. Wyszedłem na agronoma poto, żeby dusić ludzi i rozbijać im głowy. Okrutnie głupia rzecz — rewolucja, panie!
Z raptowną wściekłością i obrzydzeniem splunął i zaczął zapalać fajkę.
Tymczasem i na drugim posterunku także wszystko było skończone. Po chwili nasz oddział, zachowując milczenie, powoli prześlizgnął się, jak widmo nocne, pomiędzy milczącemi już na wieki wartami bolszewickiemi.
W nocy przebrnęliśmy Tannu-Ołu.
Tam, na szczycie, około wielkiego „obo“, t. j. ołtarza, poświęconego złym duchom gór, napiliśmy się herbaty i natychmiast zaczęliśmy zjeżdżać w dolinę, zarośniętą gęstemi krzakami i przeciętą całą siecią niezamarzniętych strumyków i małych rzeczek.
Były to źródła rzeki Biuret-Ho.
Około pierwszej popołudniu zatrzymaliśmy się na bardzo malowniczej polanie, z dobrą dla koni trawą, u podnoża gór, porosłych modrzewiami. Zamierzałem spędzić tam całą dobę, żeby trochę odkarmić konie.
Uważałem siebie i swoich ludzi za zupełnie bezpiecznych, tem bardziej, iż przemawiały za