Strona:Emilka dojrzewa.pdf/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

moja wina. Tylko, że on mnie niepotrzebnie drażni. Takbym chciała nauczyć się panowania nad sobą.

Ja już nie zważam na gniew Ilzy. Wiem, że ona nie ma złych zamiarów, tylko jest niepohamowanie porywcza. Uśmiecham się do niej i notuję na kawałku papieru przezwiska, których wówczas używa. To doprowadza ją do takiej pasji, że trzęsie się cała i nie może słowa wymówić. Milknie więc. Poza tem jest Ilza kochanem stworzeniem i wyśmienitym kompanem.

— Nie panujesz nad swem uniesieniem, bo lubisz się gniewać — rzekłam.

— Nie, chyba nie.

— Owszem. Rozkoszujesz się swym gniewem. Zastanów się.

— Hm, możliwe — rzekła wkońcu Ilza — czasami sprawia mi to przyjemność wymyślać komuś, obrzucać go przezwiskami. Masz słuszność, Emilko. Dziwne, że mi to nigdy nie przyszło na myśl. Możliwe, że gdybym była naprawdę nieszczęśliwa z tego powodu podczas ataku złości, umiałabym się opanować zawczasu. Ale potem odczuwam zawsze takie wyrzuty sumienia! Wczoraj płakałam do późnej nocy po mojej kłótni z Perrym.

— Tak, ale przedtem sprawiało ci to przyjemność. A i ten płacz był czemś przyjemnem, czy nie?

Ilza zamyśliła się.

— Możliwe, Emilko. Jesteś niesamowitą dziewczyną. Nie będziemy już rozmawiać na ten temat. Chodźmy. Wykąpiemy się. Nie mamy kostjumów? Co to szkodzi. Dokoła niema żywej duszy. Nie mogę się oprzeć tym falom. Wzywają mnie.

I ja to odczuwałam, a przytem kąpiel przy świetle

94