Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kim sobie bogatym paltocie, przechodził trotuarem, i jak go zacząłem prosić o wspomożenie, wziął i ten pierścionek na rękę mi rzucił... ot jakby ziarnka grochu rzucił, musi być bogaty... Żeby mnie tak jak Panu Jezusowi na krzyżu Żyd włócznią żelazną bok przebił, żeby mnie na dzygarze (zegarze) boskim godzina zbawienia nie wybiła, jeżeli ja łgę... Niech wasza światłość zlituje się nade mną i oswobodzi nieszczęśliwego, niewinnie posądzonego człowieka... Ja stary... Na starość rękę wyciągnąć przyszło, a tu jeszcze taki wstyd i niewinne orkarżenie...
Z całej siły powiekami przyciskał źrenice, które też przysłonił odwrotną stroną rąk, a z piersi jego wychodziły dźwięki do kwilenia dziecka lub piskliwego zawodzenia kobiety podobne. Widać było jednak, że nie płakał na prawdę, że we wcielonej tej nędzy w grzybiałej tej starości istniało sporo instynktów przebiegłych, przewrotnych, nabytych w życiu tak długiem, a jakiem? Któż oprócz niego mógł wiedzieć? Co pewna, to, że małe oczki jego wkrótce wybiegły zpod przysłaniających je rąk, aby szybkie i trwożne, lecz przenikliwe wejrzenie zatopić w twarzy sędziego. Lecz w tejże chwili, ręce mu wzdłuż ciała opadły, kwilenie