Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wozić, jak pod chato rośnie mówi i pokazuje ręko klona, ot, smurgiel jeden, ołatki jego ciągno i wykręca sie od drogi.
No no, zasrańcu, klona ty sie nie czepiaj, mowie, siadaj. Bierz lejcy!
Daje lejcy smurglowi, niech bawi sie kierowaniem, małe strasznie lubio lejcy, zaraz rozsiada sie na rozworce, furmanuje. Ja na tylniku siedze, plecami do konia i patrze sobie na chate, jak zostaje sie za nami.
Klon nad chato sie rozcapierzył, wielki, teraz sie prześwieca bo bez liści, ale wiosno, jak zazielenieje to dom przykrywa gałęziami niby czapo, okna zatula, aż w izbach ciemnieje. A w odziomku pogrubiał, że rękami sie jego nie obejmie, i rośnie, co rok grubszy, podwalina od dołu wysadzona. Tego klona ni masz prawa tknąć, zasrańcu, choćby palić słomo przyszło, mówie, on moj brat!
Brat, cieszy sie smurgiel, lejcami trzęsie, tatow brat?
Tłómacze: tego dnia, co ja urodził sie, babka urwali gałonzke ze swojego klonu, tego co u Mazurow przy stodole, i wsadzili koło węgła. Nu i przyjoł sie, i rośnie ze mno. A jakby Nie Daj Boże kto jego ścioł, to i mnie podetnie! I mówie chłopcewi, że on też ma brata, ten klonik za stodoło, to jego rówieśnik.
Dziwi sie: To wszystkie drzewa przy domach, to braty?
Prawie wszystkie. I w lesie też nie możno ścinać: nie wiadomo kogo sie ścina.