Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gawice rozwaliła za kolano. Ale co tam nogawica, już stara, Handzia jo połata: gaciow szkoda, nowe, niełatane jeszcze.
Stoje na gumnie, stoje, dycham i co słysze? Krowa ryczy, ryczy na całe wioske. Aż mnie oślepiło ze złości, Omatkoboska, to i ta szkacina przeciw gospodarzowi? A czegoż ty ryczysz cholero, rodzisz jakieś czercięta i jeszcze rozgłaszasz? Łapie ja bicz z kołka, do chlewa lece: w drzwiach staje i z proga jo ćwik! ćwik! po oczach, po mordzie, żeb nie ryczała, po bokach, psiakrew, po nogach, po zadnich pęcinach, tam mocno boli, po kumpiakach jo, ciach, ciach, krowa na ściany skacze, na płoty wiesza sie, stęka, jęczy, pojękuje, a stękaj, pojękuj, ale nie rycz, swołocz!
Czuje, że ulżyło mnie trochu, złość jakby przechodzi. Już ręce nie drżo, w głowie nie huczy. Zamykam dżwi, bicz wieszam, ide do chaty. Już trochu przeszło.

Dawaj jeść, mówie i widze, ona oczy ma podczerwienione, na mnie ani spojrzy, ej, wej, obraźliwa, było zaco. Ale nalewa miske kapusty, do drugiej miski wysypuje kartofli z sagana, nieobłupione. Siadamy wkoło stołka, dzieci, dziadko, ja, łupim kartofli każdy sobie, gorące, w palcy parzo, i jemy z kapusto. Dobra rzecz kapusta z łupionymi kartoflami, tymbardziej jak kapusta okraszona: duża skwarka w niej pływa, dla mnie ona przeznaczona, ja