Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pletli z zemsty za kose? A zreszto, macham ręko, czy ty nimasz czym głowy suszyć?
I wstaje do kośby. Jeszcze ręce niezmęczone, plecy też nie bolo jeszcze, znowuś kosze, teraz przekos aż pod kurhan. Sierpy z tyłu sie zostali, z nikim sprzeczać sie nie trzeba. Machawszy ostro, pod wieczor mam skoszone całe płoske, akurat w pore: Handzia idzie gotować wieczerze i świniam, my z Ziutkiem bierzem sie do wiązania snopkow.
Wiążem od końca, od kurhana. Ziutek podciąga snopki w kupy po dziesięć, i zaraz ustawiamy: trzy na trzy, a dziesiąty rozchylam w kłosach na boki, żeby był jak czapa i te czape nasadzam na wierzch. I tak jeden po drugim wyrastajo za nami środkiem płoski dziesiątki, jak słomiane budyneczki, równiusieńkie, pod oko.
A słonko siada już czerwone na suraskie lasy, gaśnie ogromniaste, za drzewami chłodek sie rozciąga, smugi ścielo sie po polach. A na mokrzejszych miejscach mgły wyłażo z trawy: na Stawisku, w Gaju, na małej rzeczce i chlapie za wierzbo, na Mazurowym korycie, wszędzie tam bielejo, dzie była rzeka, stojo białe jak dusza nad nieboszczko. I jak to przed noco, ziela pachno. A dziewczęta śpiewajo Czas do domu czas, zamknoł sie nam las, a baby odśpiewujo jękliwie, niesie sie: Na trzy kłodki, na dwa zamki, czas do domu taplarzanki, czas do domu czas!
I na innych płoskach staneli dziesiątki, ale nikt