Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siont razy obeszli wiosne, lato, jesień, zime, i to nogami i rękami w błocie, w piachu, w rzece, w śniegu, w słomie, w gnoju! A co ona wie choćby o gnoju? O podrzucaniu słomy, dojeniu, cierpliwym przez krowy udeptywaniu, o soku, o zapachu, czy ona z raz gnoj wywalała? Ładowała na fure? Siedziała na furze, spodniami na gnoju, czy wie co za radość. Ściągała gnoj na zagony, wie jak pola pachno, kiedy gnoj wożo? Rozrzucała kiedy gnoj palcami! Ona nawet widłami brzydziłaby sie! Przyorywała? Bronowała? Siała? Chodziła podglądać, jak wyłażo białe czubeczki? Jak przeczerwieniajo sie? A potem przezieleniajo? Jak sie listki wywijajo, potem kłos, jak kłos rosuje? Jak pole pod sierp bieleje? Jak z gnoju ziarka sie zrobili?
A ona mi tu fiubździu czyta o jakichś alegantach i pańskich pieskach w kaftanikach!
I do tego w boku łupie, aż w oczach ciemnieje! Odwracam głowe i pytam wprost:
Na co pani żyje? To tu, to tam, to z tym, to z tamtym? Dzie panine dzieci? Dzie panina ziemia? Panine krowy? Świni? Kury? Panina rzeka, panina chata, panine drzewo? Dzie?
Nic nie gada.
Mało, że sama nima, to i drugim zabiera! Dzie nasza rzeka? Kto klon zmarnował? Komu ryby przeszkadzali!
Ależ panie Kaźmierzu, zaczyna tłumaczyć