Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kow! Przez te panine książki Taplary czort wzioł!
Nie wziął, nie wziął, pociesza słodziutko, teraz dopiero żyć zaczniecie! Tyle nowych łąk, nowej ziemi! Do świata blisko, łatwo!
A cóż tam dobrego w tym świecie? krzywio sie tato: Judasz na Judaszu.
A jacy znowu judasze! źli sie ona. Porządni pracowici ludzie!
Porządni?! Uch, usiadby ja teraz, żeby jej krzyknąć prosto w oczy: Porządni? Już raz nam pani opowiadała o tej porządności! Już ja wiem, jaka ona, ta porządność!
I chce dodać: porządność, ale do góry nogami, taka, że baba na chłopa włazi, a chłop jak baba na plecach leży, ale w pore gębe zamykam.
Owszem, ciągnie ona, ale w oczy nie patrzy: inne obyczaje tutaj, inne gdzie indziej. Ale myślicie, że tylko wasze życie święte?
I książke odmyka.
Odwracam oczy na ściane, na muchi patrze jak po glince łażo, ona czyta o jakichś panach, jak na koniach jado, ścigajo sie, strzelajo niedźwiedzia, potem jeden między nimi staje, gra.
Odwracam głowe do ściany, bo nie chce tego fiubździu słuchać. Co ona wie, co o naszym życiu ona wie, jak tylko raz z nami przezimowała, między stołem a szkoło, nawet czterech por nie widziała! A ja trzydzieści razy, a tato siedymdziesiont, a może i osimdzie-