Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Co za dni sie zaczeli, jakie wieczory! Prawie jej nie było, niby tylko na obiad zachodziła i spać, ale wkoło niej kręciło sie wszystko w domu. Niby my nad nio nie skakali, toż nie królewna ona, nie panna młoda na weselu, ale na to wychodziło, że ona w chacie najważniejsza: nie ja, gospodarz, nie Handzia, nie tatko, tylko ona, przyczepka. Ale też, prawde powiedziawszy, wszystko co robiła, ciekawe było: ciekawiło, jak myje sie, kiedy mówi pacierz, czy umie prząść, czemu nie smakowała jej zacierka z brukwio, co powie na kluski z makiem, czemu kłustych skwarkow nie je, czym glansuje trzewiki, co znaczy słówko: w buszu, całkiem jak w buszu, tak powiedziała, ciekawiło też, ile razy chodzi do chlewka, jak często myje skarpiety, co za lekarstwo łyka, ile majtkow ma. Już pierwszego ranka przecknoł sie ja inaczej, nie było wygrzewania sie, czochrania, wysiadywania: od razu oczy odmykam, od razu myśl: czy ona śpi? Nasłuchuje: cicho za drzwiami, pewno śpi, ciekawe jak też taka