Przejdź do zawartości

Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/489

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wać, ludzie zawarci w bibliotekach cale niezdatnymi są do tego.
« Że się u mnie bardzo smaczna marchew rodziła; posłałem ją do miasta mojemu przyjacielowi; gdym go potem odwiedził, powiedziałem, iż dla tego mu ją posłałem, żem sam nigdy tak smacznej nie jadł. Zaprosił mnie na obiad, i gdy przyniesiono marchew znalazłem tak, jak zawsze smak w niej przedziwny, i pytałem gospodarza, jeźli mi tego nie przyzna? dziękuje rzekł, iż i moję chwalisz; i natychmiast znalazłem, iż nie miała smaku. Nie z marchwi widzę on pochodził, ale z tego podobno, iż dowiedziałem się, że nie była moją.
« Kiedym był w mieście, mało gdzie wychodziłem; więcej obuwia potrzebowałem, niż teraz na wsi, a jednak nierównie więcej chodzę : zdało mi się to być osobliwością, ale być przestało, gdym sobie przypomniał, iż w mieście obuwie było ozdobą, na wsi potrzebą.
« Z tej uwagi przyszła druga : gdzie człowiek nieswój, tam wszystko na pozor : gdzie sam z sobą, tam dopiero poznaje różnicę między sobą, a tem, co go otacza.
« Znalazłem na wsi dóm z trzciny, i zazdrościłem sąsiadowi, iż miał z kamienia; przyszło owe pamiętne trzęsienie ziemi, o jakiem i wieści dawniej nie było : gdy uciekał z swego domu kamiennego Benar, od opadłej kolumny zgruchotane miał nogi, jam się zdrów z pod mojej chróścianej ściany wydobył.
« Nigdym więcej bluźnierstw nie słyszał, jak na wsi, żadnemu jeszcze z gospodarzy opatrzność nie dogodziła : kiedy sucho, wszystko się pali; kiedy deszcz, boją się potopu : zboże tanie, nie będą mieli za co odzienia kupić; zboże drogie, wszyscy z głodu poumierają. Zboże buja, tym gorzej, nie będzie ziarna; zboże nizkie, zdechnie bydło bez słomy; zgoła, czy sucho, czy mokro, czy zimno, czy gorąco, wszystko źle. Choćby się wysiliło w darach swoich przyrodzenie, tak iżby im zamknęło usta, będą mruczyć pocichu. Dla czego? bo się raz wprawili narzekać, i bez tego obejść się nie mogą.
« Za moich czasów wielu królów w Indyach panowało : rozumieliśmy, że każdemu z nich na niczem nie brakowało, a przecie wszyscy byli ubodzy; kłócili się albowiem i wojowali z sobą nieustannie, dla tego iż każdemu z nich było tego potrzeba, co miał drugi.
« Powiadał mi mój stary przyjaciel Dawlud, iż za jego czasów trawa nawet była zieleńsza : mój przyjacielu rzekłem, trawa jest taką jak była, ale twój wiek był zieleńszy.
« Ma wieś swoje wdzięki, ale też ma swoje niewygody, troski niepoślednie. Zły sąsiad, choć ze trzech stron byli dobrzy, czwarty mi spokojność zepsuł. Pozwał mię do sądu o to, żem mu wodę do moich rowów zabrał. Stanęłem u sądu, pokazałem dowody jawne mojego usprawiedliwienia, zyskałem dekret. Powołał wyżej, i tam wygrałem : jak zaczął coraz wyżej powoływać : najwyżej, bo miał pieniądze i żonę piękną, wygrał.
« Nawiedził mię z miasta przybyły mój przyjaciel Hamid, bo mu powiedziano, że mnie złodzieje okradli, i przyniósł trzos z pieniędzmi : podziękowałem za chęć jego poczciwą. Po różnych rozmowach, pytał, co robię na wsi? Rzekłem rano wstaję, chodzę w pole, roli dozieram : gdy wschodzi ryż, na wzrost jego patrzę; gdy dojrzewa, zbieram; gdy zbiorę, część przedaję, drugą ku wyżywieniu mnie i moich ludzi chowam; toż samo, mówiłem, czynię z drzewami owocowemi, toż samo w każdej części gospodarstwa. To się nudzisz odpowiedział, gdy raz wraz toż samo pow tarzasz. A ty co robisz w mieście? pytałem nawzajem Hamida; ja rzekł, wstaję według zamiaru, który sobie na dzień cały założyłem : gdy wstanę, idę do mojego sklepu, przedaję, idę potem na targ, kupuję, zamieniam, oglądam : wróciwszy do domu, jem obiad, po obiedzie spoczywam, po spoczynku idę do sklepu : gdy ten zamknę, odwiedzam przyjaciół, przechadzam się i wracam do siebie. To się nudzisz, rzekłem : raz w raz jedno czyniąc. Zgodziliśmy się nakoniec, i przystaliśmy na to, iż nie rzeczy, ale my nieumiejący rzeczy użyć, przyczyną jesteśmy nudności naszych.
« Doświadczenie dobrą jest rzeczą : ale cóż po niem, gdy wtenczas przychodzi, kiedy go już nie potrzeba.
« Za sułtana Abdula ryżu było dostatkiem, pod synem jego Mahmudem ledwo go było można dostać; a wszyscy powiadali, że Mahmud był wielki człowiek, i sławny monarcha, bo razwraz wojował, i ojciec jego nikczemny, bo cicho siedział. Mnie się zdaje, że ten był lepszy, pod którym ryżu było dostatkiem.



RUSTAN.

Rustan sułtan Alepu zatopiony w zbytkach, spuścił się ze wszystkiem na swego wezyra. Największe jego upodobanie było w okazałości i klejnotach : tak zaś poważał jubilerów, iż gdy mu się syn urodził, jednemu z nich oddał go na wychowanie i naukę. Zwał się ów jubiler Sady, i jak był biegłym w swoim kunszcie, tak zupełnie niezdatnym do wychowania, zwłaszcza następcy tronu. Co gorsza, był to człowiek fałszywy, kłamca, pochlebnik, nieuczynny, jedynie tylko ku temu zmierzał, jakby łakomstwu swojemu dogodzić mógł. Łatwo się więc domyślić było można, czego się królewic w takiej szkole nauczy. Jakoż przejął wszystkie nieprawości mistrza, i za jego pobudką, na wzór ojca, o to się najbardziej starał, skądby drogich kamieni dostać. Baczny mistrz na zarobek, wzmagał te żądze, a przeto za jednym razem i zarobił na towarze i serce ucznia zyskał.
Przyjechał był do Alepu kupiec bogaty z dalekich krajów; skoro się dowiedział królewic, iż miał wielce drogie klejnoty, przyzwał go do siebie : gdy się o cenę kamieni owych zgodzić nie mogli, zabrał mu je, a gdy kupiec chciał iść na skargę do sułtana, tak się z nim nielitościwie sługom swoim obejść rozkazał, iż mu życie odjęli.
Dowiedziawszy się o tem zabójstwie sułtan, natychmiast syna wśród puszczy na zamku osadził, polowania mu tylko w lasach owych niekiedy dozwalając : mistrza zaś z miasta wypędzić kazał. Szedł Sady nie wiedząc wcale gdzie się miał udać, i gdy już ku zmrokowi las niedaleki od miasta przebywał, wpadł w jamę, i z niezmiernym przestrachem zastał w niej lwa, małpę, i węża, którzy tam byli przed nim wpadli.
Nieszczęście łagodzi : lew się nań nie obruszył, małpa siedziała cicho, wąż się krył w kącie. Opłonąwszy ze strachu Sady siedział spokojnie. Wtem zdało mu się słyszeć głos człowieczy, wołał więc o ratunek, i usłyszał odpowiedź przechodzącego, który się nad jamą zastanowił; powtórzył zatem wołanie prosząc, ażeby, jeżeli ma przy sobie powróz, spuścił i wyciągnął go do góry. Uczynił to podróżny, ale gdy powróz dna do-