Przejdź do zawartości

Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Beltraffio, pomimo zachwytu dla bogini, zwrócił uwagę na twarz jednego męża z orszaku. Nieznajomy zeskoczył z konia i oglądał posąg ciekawie, ale spokojnie.
— Wiecie, co mi na myśl przychodzi — rzekł Cypriano po chwili namysłu — moja willa jest opodal; drzwi okute, wytrzymają najsilniejszy atak. Wenus będzie bezpieczna pod ich osłoną.
— Prawda! — zawołał Grillo uszczęśliwiony. — No, bracia, dalejże — podnieście ją w górę!
Wydobyto posąg szczęśliwie. Zaledwie robotnicy przestąpili próg domu, na szczycie wzgórza, za młynem zarysowała się groźna postać Ojca Faustyna, z rękoma wzniesionemi ku niebu.
Cały parter willi był niezamieszkały. Olbrzymia sala sklepiona służyła za skład narzędzi rolniczych. W rogu był stos słomy. Na tej skromnej, wiejskiej podściółce, złożono grecką boginię.
Tymczasem rozległy się okrzyki; szturmowano do drzwi pięściami.
— Otwierajcie! — wołał Ojciec Faustyn. — Zaklinam was w imię Boga. Otwierajcie i pozwólcie nam zabrać bałwan, któryście wygrzebali w starym cmentarzu.
Cyprian Bonnacorsi postanowił użyć wojennego fortelu i głosem spokojnym, dobitnym zawołał:
— Strzeżcie się! Wezwałem komendanta gwardyi z Florencyi. Za dwie godziny przybędzie tu oddział konnicy. Nikt nie przekroczy tego progu bezkarnie.
— Wybijcie drzwi! — komenderował proboszcz — Nie bójcie się! Bóg z nami!
Porwał siekierę z rąk starca o twarzy łagodnej i smutnej i uderzał z całej siły.
Ale tłum nie poszedł za jego przykładem. Wielu już uciekało, w obawie gwardyi miejskiej.
— Każdy może kopać na swoim gruncie — mówili jedni.
— Gwardya za pasem! — szeptali drudzy.
Tymczasem Giovanni wpatrywał się wciąż w marmurowe kształty bogini.